19 maja 2014

Rozdział II

     

Cisza w ciemnych wioskach

     Łódka kołysała się na boki na delikatnych falach, zburzonej przez wiatr, tafli jeziora. Śpiącą we wnętrzu dziewczyna, osłonięta przed zimnem plandeką, obudziła się ze snu bez wizji, marzeń czy koszmarów, pusta w środku. Uniosła się na posiniaczonych rękach, drżących od wysiłku, jaki musiała włożyć w utrzymanie na nich ciała, także zmizerniałego. Ledwie, co zbudziła się ze snu, już pragnęła zasnąć ponownie, czując zmęczenie narastające z każdym oddechem, czując strach przed czymś przyczajonym w ciemności.
     Upadła na wilgotny piasek. Nogi wydały jej się zwykłymi patyczkami, niezdolnymi do wytrzymania tak dużego naporu, zbyt wiotkimi, żeby utrzymać cokolwiek. Nie była w stanie nimi ruszyć ani podciągnąć pod siebie. Fale jeziora dosięgały już stopy, obywając je i napełniając przeraźliwym zimnem, mknącym do reszty ciała. Tak pragnęła ciepła, bezpiecznego schronienia, ale nie miała siły, by o to walczyć. Ułożyła się na piasku, mokre drobinki przylepiły się do jej twarzy, nie przejmowała się tym, musiała odpocząć.

***
  
     Czwarty Gmach Uniwersum Wiedzy miał swoją siedzibę daleko za miastem Ephedan, w północnej części Węgier, nieopodal pasma górskiego Mátra. Kilka kilometrów od Gyöngyös, w komitacie Herves, położonego u stóp Sárhegy, rozciągały się pola i niewielki las bukowy stanowiące wyraźne granice Embllamotia. To jedna z tych osad konwergeneratów w Europie, która została wpisana na listę dwudziestu jeden najważniejszych frakcji, rozmieszczonych na całym świecie, w różnych państwach i w odległych ich częściach, poza zasięgiem ludzkich spojrzeń.
     Małe siedlisko kryło w sobie pradawne tajemnice, bogate w legendy i mitologie najstarszych ludów Satraquantów, dających początek wszystkim dzisiejszym zgrupowaniom konwergeneratów. Historia równie krwawa, co ludzkie dzieje i zarazem piękna z heroicznymi bohaterami na czele mężnych armii, budziła wiele emocji, nie zawsze tych pozytywnych.
     Osada Embllamotia oprócz gmachu nie posiadała zbyt wiele miejsc świadczących o jej wielkości na tle innych. Nie wydawała się być lepsza od tych siedlisk konwergeneratów, które istniały niezależnie od przynależności do frakcji, spełniając zwykłą acz potrzebną funkcję schronienia przed cywilizacją ludzi. Jednakże samo Uniwersum Wiedzy było wystarczającym symbolem, stawiającym osadę ponad innymi pomniejszymi wioskami konwergenów.
     Tutaj, w księgach kolekcjonowanych przez burzliwe wieki, kryła się cała kwintesencja kultury, wierzeń i historii naznaczonych wieloma niewiadomymi. Czwarty gmach stanowił zatem jedyną z najbogatszych bibliotek dotyczących początków i pochodzenia, a to okazało się nadzwyczaj ważnym elementem, głównym powodem, za który Embllamotia otrzymała status europejskiej frakcji, wpisanej na mapie światłych punktów dziejów, do których każdy konwergen powinien zawitać w ciągu swojego życia.

     Budynek Uniwersum Wiedzy ciągnął się w górę niczym wieża obserwacyjna, osnuta murkiem z betonowych bloczków, spełniających formę prowizorycznego ogrodzenia. Spadzisty dach, ozdobiony dekoracyjnymi gzymsami, pod którymi znajdowały się fryzy arkadkowe, mieścił po jednej lukarnie na każdej z kwadratowych części, pokrytych bordowymi dachówkami, pozwalającymi oglądać cztery strony świata, co odnosiło się do wędrówek ludów.
     W prosto zbudowanej frontowej fasadzie przylegające do ściany pilastry o gładkich trzonach, posiadały głowice z przekątnymi wolutami i koszykami z liści akantu. Obydwa filary zdobiące mur uwidaczniały, utkwione głęboko ciężkie, wysokie drzwi z nadświetlem, do których szło się po kilku, wąskich schodkach. Okna ustawione w pionie, po jednym na każdym piętrze, prócz parteru, skierowane były w stronę wioski, jakby stamtąd upatrywano zagrożenia.  
     Wokół starannie przystrzyżona trawa bawiła oczy swym soczystym, zielonym kolorem, intensywnym nawet w czasie zachmurzonego i pozbawionego słońca nieba. Kilka motylów unosiło się nad trawiastą połacią w chaotycznym tańcu, unikając zwinnie zderzeń między sobą i pozwalając porywać się podmuchom. Prosta ścieżka utworzona z kamieni, w których tkwiły wykute imiona, doprowadziła Leokadię wprost do wejścia, ale osiągnięcie celu nie wywołało na jej twarzy zachwytu. Prychnęła złośliwie, zatrzymując się obok pilastrów, by ochłonąć i wyrzucić ze swojej głowy pulsujący gniew, utkwiwszy wzrok w motylach o jasnej barwie błękitu, napełniała się pozorną harmonią. Nie, to ją w zupełności nie uspokoiło.
     Zmuszona była przyjechać tutaj, ponad trzysta kilometrów, co nie spotkało się z jej aplauzem. Nieprzerwanie bluzgała w myślach na Jacyntę, przez którą z samego rana opuścić musiała łóżko, by wybrać się z irracjonalną prośba dziewczyny do luminarza. Niedorzeczne! Weszła do środka, nadal mając na twarzy grymas niezadowolenia, zniekształcający z reguły łagodne rysy Chloserraty. Nieprędko zamierzała zmienić szepczącą minę na wymuszony uśmiech, co zwykle czyniła, chcąc, aby napotkane osoby, wiedziały że jest zła. Niech wiedzą, jak bardzo nimi gardzę!
     Rozglądnęła się po holu spowitym w nieznośnym półmroku, gdyż oprócz nadświetla nad wejściem, nie znajdowało się tutaj żadne innego okno, dopuszczające światło z zewnątrz. Tylko matowy blask lamp, okrytych abażurem w koronkowe wzory, odganiał ciemność na boki. Jednakże mrok utkwiony w kątach nieustannie przyćmiewała zmysły, mimo takiej dawki jasności, skumulowanej w pojedyncze świetliste punktu, zgrupowane przy lampach.
     Boazeria w intensywnym mahoniowym kolorze pokrywała ściany i sufit, a intarsja z drewna cedrowego przedstawiały historyczne postaci i zdarzenia od najstarszego zaczynając przy drzwiach, po najbliższe wydarzenia tuż przy schodach.
     Dziewczyna minęła biurko, za którym siedział starszy mężczyzna o długich i falistych, srebrzystych włosach, spoczywających z lekkością na barkach. Zawieszone na dużym nosie połówki okularów i zamyślenie wskazywało, że czytał dość interesującą pozycję z biblioteki, gdyż nie przejął się nawet kroczącą dziewczyną. Rzuciła wzrokiem na tytuł w jego dłoniach oraz na ten spoczywający na blacie, unosząc wymownie brew. Agresja wewnątrz osad oraz Gencjańskie prawo wyglądu. Odchrząknąwszy chrypę, zwróciła w końcu na siebie wzrok mężczyzny.
   - Słucham cię, drogie dziecko – powiedział starczym głosem, poprawiając okulary, aby lepiej widzieć twarz stojącej nad nim Leokadii.
   - Ja do luminarza… - rzuciła oschle, złożywszy ręce na piersiach, patrząc na starca z góry, z ledwością zachowując opanowanie.
     Wyglądała na bardzo niezadowoloną. Słowa mężczyzny odebrała nazbyt osobiście, jako obrazę bądź lekceważenie jej przez młody wygląd. Nie rozumiała, że siwy kustosz Gmachu Uniwersum Wiedzy, był po prostu miłym człowiekiem, zwracającym się do osób z należytym szacunkiem. Ponieważ Leokadia miała w sobie wiele z nastoletniego uroku, z takim właśnie określeniem postanowił się do niej zwrócić, nie zamierzając w żaden sposób uwłaczać Chloserracie. Dziewczyna jednak posiadała inne spojrzenie na tę sytuację.
   - A tak, tak! – Szybko zrekompensował się, odkładając czytaną pozycję autora Brrana Totribesa i poświęcając całą swoją rozchwianą uwagę dla rudowłosej kobiety.  - Pan  Blannchord oczekuje już na panią na trzecim piętrze.
     Leokadia nie podziękowała, nie uśmiechnęła się na pożegnanie, nie wyraziła żadnej wdzięczności, fuknęła tylko pod nosem, będąc odwrócona plecami do starca i pokierowała się ku schodom. Długa seledynowa sukienka w kwiatowe wzory, rzucające się wściekle do oczu, powiewała przy delikatnych i kuszących ruchach jej bioder. Krótka, dżinsowa katana zakrywała doskonale ramiona, ale za to dekolt wydawał się bardziej uwidaczniany, co nie umknęło uwadze wielu mężczyzn, jakich mijała w tym dniu.

     Parter, cztery piętra i poddasze składały się na spójną całość gmachu. Poziomy zaś pełniły odrębne funkcję, skrywając w sobie informacje na temat: historii, pochodzenia, wierzeń, kultury i struktury osad. Jedynie parter spełniał rolę obszernego holu, gdzie starzec imieniem Sutrunus pilnował porządku, bacznie obserwując przybyszów.
     Na każdej kwadratowej kondygnacji znajdował się ten sam układ. Okno i schody ustawiono naprzeciwko siebie, dwie pozostałe ściany zakryto dużymi, głębokimi półkami pełnymi ksiąg, a na środku pomieszczenia ustawiono biurko oraz dwa fotele w żywym, łososiowym odcieniu. Skromne, szklane żyrandole przypominające świeczniki zwisały ze środkowej części sufitu, dając przyjemne światło, jakiego brakowało na parterze. Całość wspólnie tworzyła przyjemny kącik do czytania. Leokadia była innego zdania, ona nie zwykła zagłębiać się w takie bzdury, jak nazywała wszystko, co związane było z przeszłością, przecież tak niewartą już w tych czasach, toteż wystrój uznała za nudny.
     Gdyby Chloserrata nie była tutaj przedtem, przed paroma laty, kiedy odbierała dyplom tutora, uznałaby, że mija wciąż to samo piętro i nie zmierza donikąd. Dotarłszy na trzeci poziom, uchwyciła zuchwałym wzrokiem postać luminarza, stojącego przy oknie. Prędko podeszła do niego wyraźnie znudzona tym niedługim pobytem w gmachu. Załatwię to szybko, tak.
    - Leokadio, tak długo się nie widzieliśmy – odwrócił się niespodziewanie, ich oczy napotkały się; jedne przerażone, drugie emanujące, oba wpatrzone w siebie bez pamięci.
     Twarz dziewczyny obmyło zdziwienie. Rzeczywiście przeminęło wiele miesięcy od ostatniego spotkania w Gmachu Uniwersum Wiedzy, ale sam Uriotic zdawał się zapomnieć o tym i nic nie zmieniać. Odkąd ujrzała go po raz pierwszy, miał w ten czas trzydzieści pięć lat. Teraz, kiedy przeszło siódmy rok spełniała obowiązki tutora, on pozostawał tym samym luminarzem wręczającym jej dyplom.
     Podziwiała go wtedy za uśmiech, tak piękny w oczach niespełna dwudziesto jedno letniej dziewczyny. Uwielbiała czerń tęczówek, pod wachlarzem gęstych rzęs i delikatny zarost na kwadratowej szczęce i podbródku z dołeczkiem. Chociaż na ciemnych włosach pojawiły się ślady siwizny, nie ujmowało mu to uroku. Nawet zmarszczki wydawały się być tylko drobnym dodatkiem, nadającym wyrazistości rysom. Przestań! Skarciła się w myślach, gdy dotarło do niej, że rozmyśla o jego nieprzemijającej urodzie.   
   - Tak, sporo czasu… – rzekła ściszonym głosem, dalej nie mogąc wyzbyć się osłupienia w jakie wpadła.
   - Powiedz co cię sprowadza z tak daleka? – Blannchord bardziej śmiało odnosił się do dziewczyny. Leokadia przez pierwsze chwile nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji, która wydała się dziwnie krępująca.
   - Wypełniam poprawnie obowiązki tutora – odpowiedziała szybko, otrząsając się z zadumy. Przybrała poważny wyraz twarzy i w głosie dziewczyny nie czuć było nieuzasadnionego lęku. – Moja podopieczna prosi o spotkanie z tobą, luminarzu.
   - Twój oficjalny ton… - mrukną, lecz nie dokończył zdania i odszedł do okna, podchodząc do biurka na środku pomieszczenia. – Jacyna? Masz namyśli Jacyntę?
   - Niestety, o nią chodzi – powiedziała z nieukrywaną pogardą w głosie. To, że nigdy nie przepadała za dziewczyną Blanchardowi było wyśmienicie znane. – Chciałaby mieć dostęp do ksiąg, które są tu zgromadzone.
   - Ja nie widzę ku temu żadnych przeszkód – rozłożył ręce na boki i uśmiechnął się delikatnie. – Ona zawsze jest tutaj mile widziana.  
   - W to nie wątpię – dodała cicho, wzrokiem wodząc po podłodze. – Zatem, kiedy Jacynta może tutaj przybyć?
   - Powiedz jej, że to już zależy od jej woli, ale – w tym momencie przerwał i skierował się ku schodom, ręka nakazując Leokadii, by wybrała się za nim – nim przyjedzie tutaj do mnie, musi ukryć swoją tożsamość.
   - Odkąd stosuje się takie środki ostrożności? – rzekła Leokadia z rzekomym zainteresowaniem. Dla niej brunetka mogła przyjść bez żadnych wcześniejszych zabezpieczeń, mogła wpaść w czyjeś siła, mogła po prostu zniknąć z życia.
   - Odtąd, kiedy ciemne wioski znowu stanowią zagrożenie – Blannchord nie wytłumaczył do końca o co chodzi, ale Chloserrata mogła być pewna jednego, że ci, których potocznie zwali zarządem ponownie dochodzili do władzy. – Nie wiadomo już komu ufać, toteż ostrożność jest teraz czymś obowiązkowym.

     Poddasze otulone było baśniową atmosferą. Smugi świateł, majaczyły w pomieszczeniu i drobiny kurzu stały się dostrzegalne dla oka. Ten sam układ mebli nie zdziwił Leokadii, lekko zirytował, ale widok z okna wymazał z niej zniesmaczenie, zabierając jej całą uwagę. Westchnęła wpatrując się w górzystą, zamgloną dal, oczekując jakiegoś zwrotu akcji, monotonnie postukując butem o posadzkę.
     Blannchord sięgnął do kufra stojącego przy biurku, próbując wyciągnąć z niego coś, obchodząc się z tym nadzwyczaj delikatnie. Dziewczyna zwróciła się w stronę mężczyzny, gdy hałasy ustały i zapadła nieprzyjemna cisza. Oczom rudowłosej ukazała się gruba księga w twardej, zdobionej okładce, trzymana w poziomie, tak jakby miało to zapobiec wyleceniu kartek.
   - Naprawdę to ma pomóc w ochronie? – Nie kryła irytacji.
   - W rzeczy samej! – Blannchord uśmiechną się szeroko, spostrzegając złość dziewczyny. – Z tym jeszcze nie miałaś do czynienia.
     Zgodziła się z nim, po ujrzeniu wnętrza nieznanego utworu literackiego. W rzeczywistości była to sakiewka o wymyślnym wyglądzie książki, gdzie w sześciu wyżłobieniach tkwiły flakoniki szczelnie zakorkowane, owinięte folią z jasno-żółtą cieczą w środku, lekko połyskującą perłowymi drobinkami.
   - Znając ciebie – zaczął, zerkając na Leokadie ukradkiem – pewnie wiesz, że jest to sok fenotypowy. Wersja Q-206.
   - Nie… nie miałam pojęcia… – mruknęła jak zahipnotyzowana, sięgając po przedmiot nieznacznie grzejący jej dłoń.
     Oglądała flakonik pod różnym kątem z rosnącym pożądaniem w oczach, intensywnie błyszczących błękitem. Uriotic nie musiał tłumaczyć jej fenomenu tego wywaru, nie musiał także pytać skąd u niej nagłe ożywienie i fascynacja. Zdawał sobie sprawę, że ten przedmiot, w tym momencie, stał się pragnieniem kobiety, stał się celem, do którego zamierzała dożyć, próbując go, na domowe sposoby, otworzyć samodzielnie. Wiedział, że Leokadia przejawiała skłonności do bycia złą, dlatego w delikatny sposób zabrał jej z rąk flakonik, zabierając tym samym chytre plany, jakie już knuła.
     Kobieta ocknęła się i przeniosła na niego pełen zawiści wzrok.
   - Wymieszasz kroplę krwi Jacynty z kroplą krwi dowolnej, białej kobiety i pozostawisz na dużym oświetleniu minimum przez trzy godziny – przeszedł do sedna sprawy, unosząc flakonik, aby Leokadia mogła go dokładnie widzieć. – Potem wlejesz te mieszankę do tej żółtej substancji, a całą resztę zrobi już sekwencja rubieży. Po dniu, od wymieszania z krwią, będzie już gotowy sok fenotypowy, a wtedy podasz go Jacyncie.
     Blannchord przekazał ponownie szklany przedmiot Leokadii, nie ujrzawszy już zapału w jej oczach, ani rozpierającej umysł żądzy. Chloserrata uśmiechnęła się zawadiacko, po czym bez słowa, odwróciła się, udając w stronę schodów.
   - Chciałbym, żebyś w końcu powiedziała, po której stronie jesteś – zawołał za nią. – Nim rozwiąże się zobowiązanie, które łączy cię ze mną.
     Leokadia spojrzała na niego znad ramion. Nie odpowiadając, w milczeniu poszła dalej obraną drogą.   

     Hol przywitał ją raz jeszcze mącącym w zmysłach półmrokiem. Poprawiła katanę, sprawdzając ręką przy okazji, czy flakonik jest cały i mimowolnie obejrzała go, sięgając wzrokiem do połaci kieszeni. Był piękny i budził w niej pokusę trudną do opanowania, ale związana zobowiązaniem, nie mogła przełamać słowa danego mężczyźnie. Zatem dar, jaki dawał flakonik, pozostał tylko niespełnionym pragnieniem. Do czasu, mój flakoniku.
     Zapomniawszy nawet o starszym mężczyźnie, pognała w stronę drzwi. Ten szybko dogonił długonogą Chloserratę, podchwycając ją za dłoń.
   - Pani wybaczy mi – starzec zwrócił się do Leokadii. – W ramach przeprosin, proszę przyjąć to. – Podał jej grubą książkę, którą sam czytał nim zjawiła się rudowłosa.
     Opuściła Gmach Uniwersum Wiedzy, trzymając podarunek blisko siebie.

***
   - Brran Totribes Agresja wewnątrz osad.
     Siedziała w pociągu, zmierzając w kierunku Ephedan. Była sama w przedziale i znudzona rozmową z Blannchordem, a podarowana książka wydawała się dobrym kompanem podczas podróży. Otworzyła zatem otrzymany prezent na stronie siódmej, sięgając wzrokiem do pierwszego akapitu.
     Kiedy Satraquanci, mieszkańcy wielkiej wioski (dzisiejsze tereny południowych części Macedonii i Bułgarii oraz północnej Grecji), wyruszyli w cztery strony świata w  VII tysiącleciu przed naszą erą, rozpoczęli pierwszy i największy marsz Gencjanów. Jeden lud podzielił się na cztery pomniejsze.
     Satraboftrowie udali się na zachód. Objęli tereny środkowej, wschodniej i południowej części Europy. Doszło u nich do rozłamu na dwie grupy. Luhurovie zamieszkiwali zachód i środek, Cerytowie południe Europy.
     Satramernowie skierowali się na wschód na tereny Azji. Tutaj także doszło do rozłamu. Bligarci zajęli południowe i zachodnie części kontynentu, Vourisi osiedli się na północo-wschodnich częściach, Atroti na wschodzie.
     Satragrerinowie obrali kierunek na południe zasiedlając Afrykę. Kilka wieków później rozpadli się na Avatrusów, tych co zostali w Afrycie i Dalvatrusów, którzy wyruszyli do Ameryki.  
     Satrafillanowie wybrali się na północ Europy i części Azji. Ich podział doprowadził do powstania ludów Madraquaninów mieszkających po części europejskiej i Argarów po części azjatyckiej.
     Leokadia z hukiem zamknęła książkę. Nazwy, które przed momentem przeczytała, zdążyły zlepić się jej w jeden bełkot, mało zrozumiany już teraz. Oglądanie krajobrazu przemijającego za oknem, wydało się szalenie interesujące, w przeciwieństwie do tego, co oferowała pozycja niejakiego Brrana Totribesa.

***
     W starej kamienicy.
     Jacynta przyjrzała się dokładnie flakonikowi, przekręcając nim na boki, by zobaczyć jak płynna jest zawartość, którą wypić miała za chwilę. Wyglądało na to, że jest to gęsta, pomarańczowa maź, ociężale przetaczająca się z jednej strony na drugą, a to wywołało lekkie zniesmaczenie i powstrzymany z ledwością odruch wymiotny. Chociaż żywy kolor i perłowa poświata sugerowały najwyższą jakość, dla Argemosea oczywistym było, że coś, do czego wykorzystano posokę, nie mogło być dobre. W żadnym wypadku – dodała w myślach.    
   - Ta osoba żyje? – zapytała Leokadii, gdy wytłumaczyła jej z czego składa się ów sok i przyznała się, jaką drogą zdobyła brakujący element.
   - Tak – oznajmiła krótko.
     Csobilla Virág zmierzała do domu przez obrzeża miasta, kierując się w stronę nieciekawej z wyglądu dzielnicy. Nie spodziewała się, że fatalny dzień, jaki rozpoczął się od spóźnienia do pracy, zwieńczy napad, który nie do końca pojęła. Cichy oprawca zaatakował ją podczas marszu obok zapuszczonej alejki, gdzie po jednej stronie ciągnęły się drzewa, po drugiej widniała ulica i szereg kamienic.
    Na początku zakneblowano jej usta, a siła z jaką przytrzymywała kobietę Leokadia, przewyższała możliwości Csobilli do oswobodzenia się. Pozbawiona zdolności do krzyku, wpatrywała się przed siebie, ulegając i pozwalając tym samym na związanie rąk. Chloserrata, przyparła kobietę do drzewa, opierając się o nią całym ciałem, by ta w szale, nie próbowała się wyrwać i przeszła do następnego etapu.
   - Cierpiała? – Argemosea potrzebowała pytać dalej o szczegóły zdarzenia dla spokoju własnego sumienia. 
   - Nie, nie cierpiała. – Leokadia traciła powoli opanowanie.
     Niewielki scyzoryk zabłysną jej w dłoniach. Blade światło latarni przedzierające się przez korony drzew, odbijało się od srebra, z którego przedmiot został wykonany. Zimne ostrze osiadło na tętniącej szyi Csobilli, powodując zduszony pisk, przepijający się przez chustę zakrywająca usta, ale ten wyraz strachu tylko poszerzył ironiczny uśmiech na twarzy Leokadii. Nie czekając, nie trzymając kobiety w bezsensownym napięciu, pociągnęła rękę do przodu, zaznaczając krwawy ślad i wyciągając z piersi Virági kolejne przytłumione krzyki. 
     Pozostawiła kobietę opartą o drzewo, zapłakaną i dyszącą z nerwów, oglądającą ją, idącą spokojnym krokiem z probówką obmytą krwią Csobilli. Zszokowana całym zajściem Virági nawet nie próbowała dojrzeć twarzy napastniczki, zakrytej przez daszek czapki.     
   - W słusznej sprawie to zrobiłaś, można tak to ująć – Słowa Jacynty, mimo iż wypowiedziane na głos, kierowane były w szczególności do niej samej. Miała tendencję do tłumaczenia, a wręcz wmawiania sobie rzeczy takimi, jakimi w rzeczywistości nie były, jak ta sytuacja skradzenia kropli krwi przez Chloserratę. - Nie ma w tym nic złego…
   - Rozgrzeszasz mnie? – warknęła gniewnie Leokadia. - Tak samo mówiłaś sobie, kiedy w podobny sposób postępowałaś z Dallenem? To wcale nie było złe, tak uważasz? Głupie usprawiedliwianie! Zło to zło, nie ma go ani lepszego, ani gorszego, tym bardziej nie istnieje podział na zło w słusznej sprawie i te w tej niegodziwej. Każdy czyn na czyjąś niekorzyść jest po prostu zły do granic możliwości, zrozum to!
     Brunetka zamilkła. Leokadia wyczuła brak jakichkolwiek argumentów w jej głowie, zaprzątniętej myślami i strachem po usłyszeniu słów prawdy. Piwne oczy dziewczyny wyraźnie drżały. Ten potok zdań najwidoczniej zabolał słabą na krytykę Argemosea, a każda próba odkrycia praw rządzonych światem wprowadzała ją w niepohamowany lęk. Wymienianie spojrzeń do niczego więcej nie doprowadziło, nerwowe napięcie ustało. Jacynta nie próbowała polemizować, chociaż w myślach tłumaczyła się uparcie. Sytuacja z Dallenem, ja przecież nic złego nie zrobiłam. Prawdę ukrywałam, owszem, w słusznej sprawie. Ona nie ma o niczym pojęcia. Skąd może wiedzieć? Nigdy nikogo nie kochała, nie wie jak to jest kłamać dla dobra.
   - Pij – ponagliła ją chłodnym głosem, nie otrzymując żadnego słowa sprzeciwu, co do wypowiedzianej wcześniej krytyki.
     Flakonik dotknął ust dziewczyny, ale ręce długo pozostawały w tej pozycji, zablokowane przez problematyczne wymysły. Do nosa docierał niewyraźny zapach kojarzący się z sianem i silna żelazista woń, próbująca przebić się na pierwszy plan, odpychając stanowczo od picia. Całkiem znośne. Wmówiła sobie, decydując się wreszcie na opróżnienie szklanego przedmiotu.
     Gęsta, grudkowata maź przetoczyła się wolno przez gardło dziewczyny, pozostawiając obrzydliwy posmak pleśni oraz śluzowaty nalot na języku i zębach. Jacynta nie nadążała zupełnie z przełykaniem pozostałości, ślina stała się równie zawiesista i lepiła się do podniebienia, zapychając wypełnione resztkami soku fenotypowego usta. Odruchy wymiotne, o mało co, nie wypchały mazi na zewnątrz.  
   - Przepij – obojętny ton Leokadii z ledwością dotarł do świadomości dziewczyny. Zamglonym wzrokiem zdołała uchwycić szklankę z czerwonym napojem i upić z niej łyk. Wino zmyło wszystkie pozostałości.
     Chloserrata wróciła z salonu, gdzie otworzyła okno na oścież, rozglądając się po przedpokoju. Postukiwała noga o podłogę, jak zwykła czynić w sytuacjach męczących ją i nużących zbytnio. Ożywiła się, kiedy zdołała odnaleźć rzecz, za którą tyle spojrzeniem wodziła.  
   - Klucz zostawię ci na parapecie w salonie – oznajmiła, ściągając wspomniany przedmiot z wieszaka. – I proszę cię, abyś przez trzy tygodnie nie zjawiała się u mnie. W gwoli ścisłości, nie będzie mnie.   
     Wyszła, nie przejmując się czy Jacynta zdoła dojść do siebie po wypiciu nietypowego soku, zamykając mieszkanie na wszelki wypadek, bowiem na tym piętrze tylko Argemosea wynajmowała lokum.
     Dziewczyna chwiejnym krokiem próbowała dostać się do sypialni. Ogarnęło ją potworne zmęczenie, jakby co najmniej od kilku dni sypiała tylko po godzenie. Fenotypowa mieszanka wyssała z niej najdrobniejszy pokład energii, trzymany gdzieś głęboko wewnątrz na chwile słabości. Wszystko prysło. Musiała się położyć, senność zaczynała iskrzyc w jej głowie nieznośnym bólem, łupiącym w skroniach, brak energii powoli zesztywniał ręce i nogi. Pokraczna stała się teraz jej sylwetka.
     Padła na łóżko, zasypiając od razu po zetknięciu się ciała z miękką pościelą.

     Rankiem odnalazła klucze na parapecie, zgodnie ze słowami Leokadii. Kilka ciemnych piór leżało obok, już wiedziała kto przyniósł ten przedmiot.

***
    Dwór lorda Gargannesha otaczało kilkanaście samochodów i licznie zgromadzeni ludzie, pogrążeni w niesłyszalnych dla dziewczyny dyskusjach. Jacyna ukradkiem zerkała w tamtą stronę, zastanawiając się, jaki ważny był dziś dzień dla najwyższego konwergena wioski Embllamotia.  
     Lord Gargannesh należał do próżnych i pruderyjnych gencjan. Lubił wystawne bale wyprawiane z byle okazji i zakrapiane drogimi trunkami cotygodniowe spotkania, w ramach rzekomych obrad między burmistrzami konwergenckich wiosek na terenach Węgier. Nie liczył się z funduszami, w czasie nawet, kiedy nie miał ich za wiele, dlatego Embllamotia należała do ubogich osad, gdzie wykształcenie gencjan sięgało minimum i wykorzystywano ich perfidnie do prac przynoszących zysk wyłącznie Garganneshowi.    
     Biały budynek zakończony kopułą rozciągał się na dwa skrzydła. Jedno,  znajdujące się po prawej, stanowiło siedzibę władz wioski, to będące po lewej, niedostępne dla żadnej osoby z zewnątrz, było domem Gargannesha. Obydwie części wyraźnie się od siebie różniły. Strona należąca do lorda rzucała się w oczy jako pierwsza, poprzez bogate wykończenia, przytłaczające blado wyglądające prawe skrzydło.
     Gzymsy zakończono simą zdobioną antefiksami z terakoty, a na wolnych przestrzeniach między oknami znajdowały się polichromie; przeplatanki wzorów i symboli w stonowanych kolorach beżu i czerwieni. Sam dół stanowiły portfenetry ogrodzone balustradami w formie tralek z mosiądzu, przez które śmiało można było zaglądnąć do wnętrza, gdzie na całej długości rozciągała się sala balowa. Wszystko to osiągnięte dzięki wytrwałej pracy gencjanów.  Megalomański dupek…  

     Minąwszy dwór, Jacynta ujrzała budynek gmachu za naznaczonym czasem murkiem. Nim doszła do drzwi, deszcz zdążył zmoczyć ją na tyle mocno, że ciało okryło się warstwą gęsiej skórki. Po zamknięci wejścia za sobą, otuliła ją ciemność holu pozbawionego okien i natarła na nią niepewność z pogłębiającym się poczuciem osaczenia. Przez ułamek sekundy nie potrafiła odróżnić co znajduje się wewnątrz, lecz chwilę później wzrokiem uchwyciła postać kustosza, drzemiącego w fotelu obok biurka, przy którym zwykle czytał. Obawy rozwiały się momentalnie i serce przestało bić szaleńczo.
     Odrzuciła mokre włosy na plecy, zabierając pojedyncze kosmku przylepione do czoła i policzków, zagarniając je za uszy, czerwone od zmarznięcia. Pokierowała się przed siebie i, najciszej jak tylko mogła, wspięła się po schodach, wymykając się od gęstwiny ciemności. Osiągała kolejne piętra, bezowocnie poszukując postaci luminarza, czując się skołowaną widokiem podobnych pomieszczeń. Będąc już na czwartym poziomie, deszcz siąpił coraz słabiej, tworząc na oknach mozaikę z pojedynczych kropli, a dziewczynie pozostało wyłącznie poddasze, gdzie z pewnością znajdował się szukany mężczyzna. Oczywiście nie miała takiej pewności.   
     Mistyczna atmosfera strychu przybrała na sile podczas deszczowej pogody. Nieco zacienione pomieszczenie, skąpane w delikatnym świetle ściennych lamp, wydawało się ukrytym przed innymi, miejscem tajemnych rytuałów, przepełnionym duchami bogów. Dudnienie deszczu w szyby pozbawiało zupełnej ciszy, jaka panowała w tych czterech kątach, ale i ta monotonna melodia powoli stawała się niesłyszalnym dla dziewczyny tłem. Jedynie jej oddech wydawał się nienaturalnie głośny i zaburzający harmonijny spokój.
   - Luminarzu – uspokoiwszy oddech, zwróciła się do mężczyzny, stojącego przed oknem.  
   - Och, Jacynto! – zawołał, zwracając się ku dziewczynie i chociaż twarz jej była całkiem inna, on wiedział, że to ta sama Argemosea, którą nie widział taki szmat czasu. – Nie zwracaj się do mnie tak poważnie. Blannchord w zupełności wystarczy.
   - Dobrze… - mruknęła nieco speszona, ocierając krople wody spływające na czoło z mokrych włosów. – Przyszłam w sprawie ksiąg zatuszowanych1.
   - Widzę, że twoje ambicje nie osłabły – rzekł z uśmiechem, wpatrując się w obcą twarz Jacynty. – Zawsze to w tobie  ceniłem.
     Dziewczyna zarumieniła się lekko, nie przywykła bowiem do wysłuchiwania komplementów. Wychowana na krytyce i strachu, miłe słowa odbierała z wyraźnym lękiem, broniąc się przed nimi zaciekle. Jedynej otuchy w tej sytuacji, dodawał dziewczynie fakt, że ubrana była w inny wygląd - kobiety imieniem Csobilla Virág.
     Piwne tęczówki przybrały intensywny brązowy kolor, włosy zaś z ciemnych przemieniły się na ciepły orzech, skręcając się w kuszące loki. Usta zwęziły się, nos wydłużył się i zadarł ku górze, policzki zapadły się, formując kształt twarzy na trójkątny.
     Uriotic odszedł od okna, zapraszając Jacyntę do biurka. Odsunął jej krzesło, jak na dżentelmena przystało i sam zajął miejsce naprzeciwko kobiety.
   -  Masz dostęp do każdej z ksiąg i ja ci to gwarantuję – oznajmił, patrząc na nią przenikliwie. Dziewczyna wciąż wydawała się skrępowana.
   - Zamierzam zdobyć wyższy stopień – zaczęła, chcąc rozładować w sobie napięcie. – Przestać być ciągle na czyiś warunkach.
   - Leokadia nie jest dobrym tutorem, rozumiem twoje starania o niezależność – ponownie się uśmiechnął na myśl o rudowłosej dziewczynie, o władczej naturze i charakterze najzwyklejszej jędzy. – Zatem, co zamierzasz osiągnąć?
   - Próbuję dostać się na pierwszy poziom lumiana2 – oznajmiła, wiedząc że to przypadnie do gustu Blannchrodowi, wkupi się mocniej w jego łaski, co będzie sprzyjać w dalszej rozmowie, tak przynajmniej sądziła.
   - Od lumiana do luminarza niedaleka droga – Blannchord faktycznie wydał się zadowolony z decyzji dziewczyny. – Jestem zobowiązany do wspierania cię w tej drodze.
   - Ta forma ochrony… - przeszła niepewnie na inny temat, przyglądając się uważnie, czy nie uraziła tym Uriotica. Nie tylko księgi były powodem jej wizyty, przyszła tutaj z celem, który miał podwójne dno. - Naprawdę jest tak niebezpiecznie, żeby posuwać się do, bądź co bądź, drastycznych zmian wyglądu?
   - Owszem, to już nabrało poważną formę zagrożenia – Przybrał poważną minę, oczy straciły optymistyczny blask, stały się ponure i przesiąknięte niepokojem. - Mówiąc szczerze, nie jesteśmy pewni kto jest po jakiej stronie. Władza przyciąga każdego, ktoś rosnący w siłę staję się czymś pożądanym przez innych. My za to stajemy się coraz mniej atrakcyjna grupą i mniej anonimową. Musimy zadbać jak najlepiej o dobro naszych ludzi.
   - Czy w jakiś sposób, te rosnące w siłę grupy, są zdolne do szpiegowania? – Zagadnęła, mając na myśli białą kawkę, którą, jak zdawało się dziewczynie, widziała parę dni temu, odlatującą z okna.
   - Wszystko jest możliwe, nie mogę nikomu teraz gwarantować bezpieczeństwa – Uriotic nie krył swojej słabości w obecnej sytuacji, wyraźnie go przerastającej.
   - A co z Eutropią? – Jacynta ożywiła się, wypowiadając te słowa mimowolnie, gdy gniew napłyną do niej niespodziewanie. – Ona jest w samym środku niebezpieczeństwa!
   - Proszę, uspokój się – Mężczyzna spochmurniał jeszcze bardziej. Rozpoczęty przez dziewczynę temat, nie należał do jego ulubionych. - Sprawa Eutropii została przez ciebie poruszona niesłusznie.
   - Niesłuszna była ta decyzja – nie próbowała dać za wygraną. Wiedziała że, jeżeli nie powie tego teraz, nie zdoła nigdy zebrać się na taka odwagę. W końcu wiele tym osobom zawdzięczała, nie potrafiła od tak oceniać ich postępowań. - Niesłuszne jest ignorowanie bezpieczeństwa Eutropii!
   - Ona sama zgodziła się powrócić do ciemnej wioski i prosić o wybaczenie – mimo opanowanego głosu Blannchord targany był wewnątrz narastającą złością do Argemosea. - Jej ochrona nie należy już do naszych obowiązków.
   - Żaden z was nie starał się ją przed tym powstrzymać… - wycedziła przez zęby. - Jestem pewna, że z ust wielu padło, żeby tam poszła! Poszła na śmierć, bo ciemne wioski nie wybaczają!
   - To są nieuzasadnione oskarżenia, Jacynto – Blannchord powstał z zajmowanego miejsca. Zimny ton, jakim zwrócił się do dziewczyny, nie często gościł w jego wypowiedziach. Brunetka doskonale zadziałała mu na nerwu, w czasie, kiedy on sam nie radził sobie z chwiejną sytuacją. - Prosiłbym cię, abyś zabrała to, po co tutaj przyszłaś i opuściła to miejsce jak najprędzej.   
     Nie protestując, Argemosea wstała delikatnie, nie zerkając już więcej na Uriotica. Bez pożegnania i zbędnych słów przesyconych gniewem, udała się schodami w dół, skrywając głęboko w sobie urazę do Blannchorda. Ceniła tego mężczyznę odkąd go poznała, dzisiaj ten szacunek momentalnie prysł. Uriotic okazał się kolejnym strachliwym gencjanem, dbającym o dobro innych, które było słuszne tylko dla niego, w którym on mógł odnaleźć korzyść dla siebie. Nie tak to wszystko powinno wyglądać.

***
     Zarząd ukrył się i działał w tajemnicy przed innymi, gdy wielu uznało, że badania nad gencjańskimi istotami, wykraczały ponad wszelkie możliwe granice etyki Wówczas wprowadzono nazwy – Ciemne Wioski, gdzie istniały korporacje zarządu w budynkach szkół, szpitali, czyli tam, gdzie nikt nie upatrywał się jakiś tajemnic.
     Niby każdy zdawał sobie sprawę, że istnieje coś takiego, świadomie nazywali to w taki sposób, niestety nikt nie zamierzał zająć się tym na poważnie. Odkąd działania zarządu nie były jawne ograniczeni w myśleniu gencjanie po prostu nie przejmowali się tym, żyjąc dalej swoim prostym życiem. Nie obchodziło ich coś, o czym nie słyszeli z poważnych źródeł, plotki czy domysły były dla nich nic nie warte.
     Czy zarząd może ponownie dojść do władzy? Tak, jestem pewna, że kiedyś to nastąpi. Jeżeli nikt nie patrzy im na ręce teraz, kiedy pod nosami innych, wciąż wykonują swoją niechlubną robotę, z pewnością uda im się zebrać zwolenników, bądź podejść jakoś najwyższych ministrów, a oni mają na to swoje sposoby. A jeżeli osiągną to wszystko z łatwością wkroczą na kolejny etap planu – wyparcia ludzi.
     Pytasz o sposoby? Jest jeden taki, zazwyczaj wykorzystywany, który i mi często służył. To dobry kamuflaż, prosty w użyciu, chociaż nie łatwo go przygotować. Nazywamy to sokiem fenotypowym. Była to mieszanka ziół, która wykazywała duże powinowactwo do krwi. Wystarczyła kropla osoby, w twoim wypadku byłby to mężczyzna i kropla twojej krwi, które wcześniej zmieszane razem, dodawano do wywaru z ziół, gdzie powstawała maź stymulująca DNA gencjan.  
     Działała, przez jakiś, dokładnie na fenotyp, zmieniając najczęściej tylko wygląd twarzy na ten, który posiadała osoba, od której zabrano krew. Sekwencja rubieży była tym miejscem, do którego docierał unikalny składnik mazi i to ona powodowała szybką zmianę sekwencji. Niegroźne dla życia a skuteczne. Niestety przy długotrwałym stosowaniu zaczynała po prostu przestawać działać. Wtedy zaczęto wyszukiwać nowe sposoby. Ich plany przerażały nawet mnie samą, niestety nie dotrwała do ich zrealizować, bo znalazłam się tutaj.
     Co było takiego strasznego w tych nowych sposobach? Może to, że wymagały zabicia danej osoby, tak... Wiem, że to wyda się dziwne, że ja osoba, która celowo eksperymentowała na nienarodzonych dzieciach, wystraszyła się takich procedur naukowych. Ale my nigdy nikogo nie zabiliśmy. To już wykraczało poza moje myślenie.

Sesja 12
Helena Dunley, szpital psychiatryczny Rohhford.   
____    
1. Księgi zatuszowane – są to kontrowersyjne dla wielu gencjan księgi, które opisują zdarzenia sprzeczne z wierzeniami konwergenów. Uznawane są za dzieła literackie i dorobek kulturalny, ale nie można brać ich treści na poważnie.
2. Lumian – jest to jeden ze stopni, który prowadzi do uzyskania tytułu luminarza – tego, który posiada największą wiedzę. Lumian 1 – Luminan 2 - Lumiran – Lumiaran 1 – Lumiaran 2 – Luminarz.        

6 komentarzy:

  1. "Śpiącą we wnętrzu dziewczyna, osłonięta przed zimnem plandeką, obudziła się ze snu bez wizji, marzeń czy koszmarów, pusta w środku." - Śpiąca
    "Nieprzerwanie bluzgała w myślach na Jacyntę, przez którą z samego rana opuścić musiała łóżko, by wybrać się z irracjonalną prośba dziewczyny do luminarza." - prośbą
    " Rozglądnęła się po holu spowitym w nieznośnym półmroku, gdyż oprócz nadświetla nad wejściem, nie znajdowało się tutaj żadne innego okno dopuszczające światło z zewnątrz." - inne
    " - Twój oficjalny ton… - mrukną, lecz nie dokończył zdania i odszedł do okna, podchodząc do biurka na środku pomieszczenia." - mruknął
    " - Powiedz jej, że to już zależy od jej woli, ale – w tym momencie przerwał i skierował się ku schodom, ręka nakazując Leokadii, by wybrała się za nim – nim przyjedzie tutaj do mnie, musi ukryć swoją tożsamość." - ręką
    "Dla niej brunetka mogła przyjść bez żadnych wcześniejszych zabezpieczeń, mogła wpaść w czyjeś siła, mogła po prostu zniknąć z życia." - sidła
    "- W rzeczy samej! – Blannchord uśmiechną się szeroko, spostrzegając złość dziewczyny." - uśmiechnął
    "Postukiwała noga o podłogę, jak zwykła czynić w sytuacjach męczących ja i nużących zbytnio." - nogą, - ją
    "Ogarnęło ją potworne zmęczenie, jakby co najmniej od kilku dni sypiała tylko po godzenie." - godzinie
    "Musiała się położyć, senność zaczynała iskrzyc w jej głowie nieznośnym bólem, łupiącym w skroniach, brak energii powoli zesztywniał ręce i nogi." - iskrzyć
    "Po zamknięci skrzydła za sobą, otuliła ją ciemność holu pozbawionego okien i natarła na nią niepewność z pogłębiającym się poczuciem osaczenia." - zamknięciu
    "Jacynta ożywiła się, wypowiadając te słowa mimowolnie, gdy gniew napłyną do niej niespodziewanie. " - napłynął
    "Brunetka doskonale zadziałała mu na nerwu, w czasie, kiedy on sam nie radził sobie z chwiejną sytuacją." - nerwy
    "Ich plany przerażały nawet mnie samą, niestety nie dotrwała do ich zrealizować, bo znalazłam się tutaj." - Myślę, że lepiej byłoby - Ich plany przerażały nawet mnie samą, niestety nie dotrwałam, aby je zrealizować, bo znalazłam się tutaj.

    Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie za wypominanie tych paru literówek..

    Wracając do rozdziału.. Mówiłam Ci już, że bardzo podobają mi się złączone razem słowa - Sekwencja rubieży?
    Na prawdę, gdy tylko to czytam, czuję się od razu lepiej. Nie wiem dlaczego, nie wnikajmy. :)

    Powoli, powoli wszystko zaczyna do mnie przemawiać. Jeszcze nie mogę się we wszystkim odnaleźć, ale mam nadzieję, że niedługo mój umysł to pojmie. :3
    Podoba mi się to, że całość jest taka tajemnicza i jeszcze nie wiadomo, komu można kibicować. Uwielbiam takie zawiłe i tajemnicze powieści.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam niecierpliwie na następny rozdział. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie, nie, to jest akurat bardzo pomocne. Ja mogę czytać milion razy i tak ich nie wyłapię, bo jestem na świeżo z rozdziałami i czytam już je intuicyjnie.
    Z czasem na pewno wszystko stanie się bardziej jasne. Nie powiem, wiele jest teraz niewiadomych. opowiadanie może wydać się zawiłe, ale to potem nabierze jasności ;) Może wtedy opowiadanie wyda się atrakcyjniejsze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ nie twierdzę, że nie jest atrakcyjne. Właśnie to mi się w nim podoba! Tajemniczość, zawiłość, jedna wielka niewiadoma. Pozdrawiam serdecznie i życzę weny. :)

      Usuń
  3. Tak strasznie się cieszę, że wśród gąszczu przenajróżniejszych blogowych opowiadań miałam możliwość trafić do Ciebie. Nie wiem czy masz świadomość tego (i czy do tego zmierzałaś) ale wchodząc na ten blog czuje się od razu pewien klimat. Jest tu nutka takiej tajemniczości, wyjątkowości oraz coś co potrafi wprowadzić człowieka w pewien rodzaj zadumy.
    Bardzo chciałam pogratulować Ci wspaniałych obrazowych opisów. Są tak dokładne i tak wyraziste, że jedynie godne pozazdroszczenia. Sam moment w którym Jacynta wypiła tą miksturę przyniesioną przez Leokadnie (nie mam pamięci do imion i nie wiem czy dobrze piszę) opisałaś w tak wspaniały sposób, że aż sama poczułam to okropieństwo w ustach. Rzadko zdarza się, żeby opisy wywołały u mnie takie doczucia.
    Od samego prologu do rozdziału drugiego nie dopatrzyłam się żadnych poważnych błędów, jedyne co Ci się zdarza i to nawet dosyć sporo to drobne literówki. Mam świadomość tego, że sama ich nie dostrzegasz. Wydaje mi się, że każdy pisarz wie dokładnie co znajduje się w danym tekście i czytając go po raz nie wiadomo który nie zobaczy takich drobiazgów. Dlatego, taka drobna rada ode mnie- dobrze by było gdybyś po napisaniu pokazała komuś tekst, kto pomoże Ci wyłapać takie drobne rzeczy.
    Jeśli chodzi o treść opowiadania. Uwielbiam czytać takie całkiem autorskie teksty, które nie czerpią z postaci już istniejących. Wielkim plusem jest to, że stworzyłaś swój własny świat, swoje własne istoty. Fajne jest również to, że nie jest to taką straszną fantastyką, która już od pierwszych zdań wydaje się być nierealna i strasznie naciągana. Lubię czytać coś, co w sumie nam jako czytelnikom wydaje się być prawdopodobne. Ty uzyskałaś taki efekt. Do tego zgadzam się z poprzedniczką, że połączenie słów sekwencja rubieży jest określeniem które bardzo i mi się podoba, ale i bije również od tego pewna oryginalność.
    Twoi bohaterowie są zdecydowanie i wyraźnie zarysowanymi postaciami. Co prawda jak do tej pory mało pojawiło się ich w opowiadaniu, no ale czego można spodziewać się po dwóch rozdziałach i prologu, prawda? Jak na razie przedstawiłaś tylko osoby odgrywające główne role, ale już mogę się wypowiedzieć, że do Jacynty czuje pewną sympatię, jako do osoby, która wydaje się być nieszczęśliwa i samotna. W sumie ogólnie współczujemy kobietom, które są zostawiane przez swoich mężów. Natomiast Leokadnia w moim odczuciu jest kobietą, której nie można ufać i w sumie chyba nie budzi pozytywnych emocji.
    Dużym plusem są Twoje długie rozdziały. Strasznie nie lubię jak zaczynam coś czytać i zanim wgłębię się w tekst ten już dobiega końca. U Ciebie widzę, że mi to nie grozi :)
    Kolejną rzeczą na jaką chciałabym zwrócić uwagę to Twój szablon. Jest niesamowity i klimatyczny i bądź co bądź jakoś pasuje mi do tego Twojego opowiadania.
    Również chciałabym zwrócić uwagę na Twoje bogate słownictwo. Naprawdę robi to wrażenie.
    Wyczytałam gdzieś w ramce obok, że nie będą tu systematycznie pojawiały się rozdziały. To mogę Ci wybaczyć. Nie rozumiem jednak dlaczego już na samym początku wspominasz o zaprzestaniu pisania. Nawet o tym nie myśl. To jest zbyt ambitny pomysł by go porzucić to po pierwsze. A po drugie ja bardzo chciałabym poznać całość, więc chyba nie chciałabyś zawieść swojej nowej czytelniczki, prawda?
    Z niecierpliwością nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Bardzo żałuję, że nie mam możliwości czytania dalej tej pięknej opowieści. Ten materiał, który tworzysz bardziej nadawałby się na książkę a nie na blog :) Czy mogłabym mieć do Ciebie prośbę? Nie chciałabyś mnie informować o nowościach u siebie? Tak żebym zawsze mogła być na bieżąco?
    Pozdrawiam i życzę bardzo dużo weny. W wolnej chwili zapraszam również do siebie. Nie jest to tak wybitne opowiadanie jak Twoje, no ale może kiedyś się skusisz: efekt-maski.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem w kropce i nie wiem co napisać.
      Naprawdę są to niezwykle miłe słowa, takie, jakie chciałby usłyszeć pisarz-amator. Takie, które sugerują, że jest jakiś głębszy sens w tym pisaniu.
      Widzisz, bo z tym zaprzestaniem pisania jest tak, że bywa u mnie taki potworny spadek formy i chęci. Czasem czytając sobie rozdziały różnych moich opowiadań, dochodziłam do wniosków, że ten kilkunastostronicowy potok słów był słaby, na tyle, że często zakańczałam opowiadania, nie mogąc odnaleźć już w sobie chęci do pisania dalej. Bardzo bym chciała jednak dokończyć to opowiadanie, które de facto, powstało na bazie jednego snu.
      Opisy często wysysają ze mnie całą energię. Bywa tak, że przez parę godzin opisuję jedno zdarzenie, siedząc jak głupia nieruchomo i próbując sobie wyobrazić dokładnie, to co mam napisać - dosłownie poczuć - urzeczywistnić sobie to, bo wtedy ma to dla mnie sens.
      Nawet, chociażbym chciała, ale oczywiście nie chcę, nie zdołałabym pisać ich krótszych ;) Moje dość obsesyjne podejście do opisywania wszystkiego, zdecydowanie mi na to nie pozwala. Ale mnie tam nie przeszkadza długość, sama lubię coś bardziej rozbudowanego, pozwalającego się wczuć w dana sytuacje rozdziału.
      Co do błędów. Faktycznie mam z tym problem. Znajomość teksu nie pomaga mi w ich wyłapywaniu, a często zamiast szukać ich, skupiam się na tym czy zdania ze sobą współgrają. muszę pomyśle nad tym i poszukać jakąś osobę.
      Jeżeli chcesz, nie ma problemu, będę powiadamiać.

      Usuń
  4. Zostałaś nominowana do Libster Blog Award. Więcej informacji -> http://live-in-shadow.blogspot.com/2014/06/libster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń